W końcu nadszedł dzień, przez
który tak naprawdę tutaj wróciłam. Rocznica śmierci mamy. Do
Madrytu przyjechała jej siostra i we czwórkę, czyli ja, ojciec,
Selena i ciotka, poszliśmy na grób mojej mamy. Później zjedliśmy
obiad w dawnej ulubionej restauracji mojej rodzicielki i wróciliśmy
do domu. Popołudnie jakoś zleciało, wieczór też. Gdy ciotka
razem z Seleną już wyszły, zabrałam z góry notatnik, mój i
mamy. Usiadłam z nim na tarasie. To właśnie w nim zapisywałyśmy
wszystkie pomysły na wycieczki, gdzie pojechać i co tam robić. Na
jednej ze stron miałam wypisane kolejno państwa i miasta, które
chciałam odwiedzić. Niektóre miałam już odhaczone, ponieważ tam
już byłam.
- A to tutaj się schowałaś - usłyszałam pogodny głos ojca. - Proszę bardzo - podał mi kubek z herbem Atletico. Zapach sam mówił za siebie! Gorąca czekolada! Taką zawsze przyrządzał nam gdy byłam mniejsza. Usiadł obok mnie wraz ze swoim kubkiem.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się.
- Co ty tutaj wynajdujesz już? - wskazał na notatnik.
- Jak na mnie i tak długo już jestem w Madrycie - powiedziałam. Zabrzmiało to jakbym już chciała wyjeżdżać, a tak naprawdę nie wiem czy chcę... Tak jakoś dobrze jest mi tutaj teraz.
- Nie strasz mnie, kochanie. Daj mi się dłużej tobą nacieszyć zanim znów gdzieś uciekniesz.
- Lista jeszcze jest długa - uśmiechnęłam się lekko.
- Jeszcze zdążysz - machną ręką. - Obiecaj, że zostaniesz w Hiszpanii jeszcze trochę, dobrze? Przynajmniej do świąt albo Nowego Roku!
- Dobrze, tato - kiwnęłam głową. W sumie to mogłam sobie zrobić małą przerwę pomiędzy podróżowaniem.
- Naprawdę? - sam się zdziwił. - A dam radę jeszcze wynegocjować to byś już została na stałe? Albo sobie kogoś znalazła! Czasem mogłabyś posłuchać starego ojca!
- Tato! - przewróciłam oczami. - Wcale nie jesteś stary. Spokojnie mógłbyś jeszcze powyrywać młode laski - pokazałam mu język.
- Mnie tam młode laski nie potrzebne... - mruknął. - Jedynie co mnie zadowoli to widok szczęśliwych córek. Roxane, powiedz mi co tam z Sel i tym Lucasem? Jej przecież nie będę wypytywał...
- Chyba dobrze - uśmiechnęłam się. - Czemu pytasz?
- A bo ten Koke chodzi taki struty odkąd Selena ciągle świergota o tamtym chłopaku.
- A którego wolałbyś za zięcia? - śmiałam się.
- No wiesz... Jorge znam od małego i wiem, że nic nie wywinąłby Sel, a po tym Francuzie to nie wiem czego się spodziewać.
- Z nimi to wszystko wyjdzie w praniu, ale osobiście też wolałabym ją z Koke.
- I wiesz co? Kiedy mi ty dasz taki powód do namysłu? Bo zacznę myśleć, że Carlos całkowicie obrzydził ci naszą płeć!
- Przyjdzie czas to będę kogoś miała... Jak będziecie tak wszyscy naciskać to na złość zostanę starą panną - zaśmiałam się.
- No dobrze, już dobrze - uniósł jedną dłoń, a ja oparłam głowę o jego ramię. Brakowało mi tych czasów kiedy mogłam pomówić z tatą o wszystkim. Teraz też wiem, że mogę, ale... To źle skończyłoby się i dla mnie i dla Guaje.
- A to tutaj się schowałaś - usłyszałam pogodny głos ojca. - Proszę bardzo - podał mi kubek z herbem Atletico. Zapach sam mówił za siebie! Gorąca czekolada! Taką zawsze przyrządzał nam gdy byłam mniejsza. Usiadł obok mnie wraz ze swoim kubkiem.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się.
- Co ty tutaj wynajdujesz już? - wskazał na notatnik.
- Jak na mnie i tak długo już jestem w Madrycie - powiedziałam. Zabrzmiało to jakbym już chciała wyjeżdżać, a tak naprawdę nie wiem czy chcę... Tak jakoś dobrze jest mi tutaj teraz.
- Nie strasz mnie, kochanie. Daj mi się dłużej tobą nacieszyć zanim znów gdzieś uciekniesz.
- Lista jeszcze jest długa - uśmiechnęłam się lekko.
- Jeszcze zdążysz - machną ręką. - Obiecaj, że zostaniesz w Hiszpanii jeszcze trochę, dobrze? Przynajmniej do świąt albo Nowego Roku!
- Dobrze, tato - kiwnęłam głową. W sumie to mogłam sobie zrobić małą przerwę pomiędzy podróżowaniem.
- Naprawdę? - sam się zdziwił. - A dam radę jeszcze wynegocjować to byś już została na stałe? Albo sobie kogoś znalazła! Czasem mogłabyś posłuchać starego ojca!
- Tato! - przewróciłam oczami. - Wcale nie jesteś stary. Spokojnie mógłbyś jeszcze powyrywać młode laski - pokazałam mu język.
- Mnie tam młode laski nie potrzebne... - mruknął. - Jedynie co mnie zadowoli to widok szczęśliwych córek. Roxane, powiedz mi co tam z Sel i tym Lucasem? Jej przecież nie będę wypytywał...
- Chyba dobrze - uśmiechnęłam się. - Czemu pytasz?
- A bo ten Koke chodzi taki struty odkąd Selena ciągle świergota o tamtym chłopaku.
- A którego wolałbyś za zięcia? - śmiałam się.
- No wiesz... Jorge znam od małego i wiem, że nic nie wywinąłby Sel, a po tym Francuzie to nie wiem czego się spodziewać.
- Z nimi to wszystko wyjdzie w praniu, ale osobiście też wolałabym ją z Koke.
- I wiesz co? Kiedy mi ty dasz taki powód do namysłu? Bo zacznę myśleć, że Carlos całkowicie obrzydził ci naszą płeć!
- Przyjdzie czas to będę kogoś miała... Jak będziecie tak wszyscy naciskać to na złość zostanę starą panną - zaśmiałam się.
- No dobrze, już dobrze - uniósł jedną dłoń, a ja oparłam głowę o jego ramię. Brakowało mi tych czasów kiedy mogłam pomówić z tatą o wszystkim. Teraz też wiem, że mogę, ale... To źle skończyłoby się i dla mnie i dla Guaje.
Przez cały okres który już
minął na jaw nie wyszło to co się wyrabia pomiędzy mną i Villą.
Na początku ogarnął mnie jakiś niepokój, gdy dowiedziałam się,
że Reina to tym wie, ale David zaraz po powrocie zapewnił mnie, że
Pepe to Pepe, nic nikomu nie wypapla, ale w naszym towarzystwie
będzie sobie używał. Taki typ człowieka.
Minęło sporo czasu, a ja nie
tylko spotykałam się z Davidem dla seksu, a też spędzałam czas z
nim i z Zaidą. Tak jak dziś. Guaje zabrał mnie po treningu i razem
pojechaliśmy wybrać jego córkę ze szkoły. Był piątek, a
popołudniu miała przyjechać po nią Patricia.
We trójkę udaliśmy się do
parku. Pomimo tego, że właśnie zaczynał się grudzień, wszyscy
chodzili w kurtkach, to Zaida uparła się iść na plac zabaw. Ona
to dopiero była uparciuchem, gorszym niż jej ojciec! Usiadłam z
Davidem na ławce nieopodal i przypatrywaliśmy się w ciszy jego
córce. W pewnym momencie naciągnęłam rękawy bardziej na dłonie
i skuliłam się, bo faktycznie powiewało chłodem. Nie zdziwiłabym
się, gdyby miał zaraz spaść pierwszy śnieg.
- Ale zimno, co? - zapytał
David, patrząc na mnie.
- I to bardzo - skinęłam
głową, poprawiając swój kaptur od kurtki.
- Zwijamy Zaidę i
pojedziemy do domu. Napijemy się ciepłej herbaty - uśmiechnął
się lekko.
- Dobry pomysł. Że jej
nie jest tam zimno! - jęknęłam i aż na samą myśl przeszły mnie
ciarki.
- Ona biega, więc jest
jej ciepło - mruknął i odszukał ją wzrokiem. - Zaida, chodź!
Jedziemy do domu! - zawołał ją.
- Już?! - mruknęła
smutno, gdy przybiegła do nas.
- Nam jest zimno, słońce
- odparł i wstał z ławki. To samo zrobiłam ja.
- Dobrze, to chodźmy -
skinęła główką i złapała za dłoń swojego ojca, a drugą
wyciągnęła do mnie. Automatycznie ją złapałam i ruszyliśmy w
stronę zaparkowanego samochodu. David przypiął pasami córkę i
sam wsiadł do samochodu. Dziewczynka przez całą drogę opowiadała
jak razem ze swoją klasą już zaczęli obmyślać jak w tym roku
przystroją salę na święta. Była podekscytowana tym wszystkim,
ale to jak każde dziecko w tym okresie. Do świąt jeszcze trzy
tygodnie, a one już nie mogą doczekać się choinki i prezentów.
- A głodna może jesteś?
- zapytał Villa, wchodząc do domu.
- Nie - mała pokręciła
główką i od razu ruszyła w kierunku salonu, a ja i David do
kuchni, wcześniej odwieszając kurtki na wieszak. Miałam ochotę na
gorącą herbatę.
- Ale masz czerwony nosek
- szepnął David i przylgnął do mnie.
- Bo zmarzłam - zaśmiałam
się i oparłam dłonie na jego klatce piersiowej. - Właśnie David!
- przypomniałam sobie. - Wszystkiego najlepszego!
- A dziękuje - puścił
do mnie oczko. - Miło, że pamiętałaś - ucałował mój policzek.
- Ja o takich rzeczach
zawsze pamiętam - uśmiechnęłam się.
- Powiedzmy, że wierzę -
wyszczerzył się i delikatnie posadził mnie na blacie. Nalał do
czajnika wody i wstawił go na gazówkę.
- Czemu miałbyś nie
wierzyć? - uśmiechnęłam się i obróciłam lekko, otwierając
szafkę i wyjmując z niej kubki oraz pudełeczko z torebkami
herbaty.
- A czemu miałbym
wierzyć? - spojrzał na mnie.
- To taka zabawa w
odbijanie piłeczki, wiesz? Po prostu uwierz - wzruszyłam ramionami.
- No i wierzę!
Chwilę później herbaty były
już gotowe i przenieśliśmy się z nimi do salonu, do Zaidy. Gdy
tylko skończyliśmy je pić, oglądając z małą jedną z
disnejowskich bajek, zadzwonił dzwonek do drzwi. David odstawił
kubek na stolik i wstał.
- Otworzę - powiedział i
ruszył w kierunku korytarza. Dwie minuty później pojawił się w
kuchni w towarzystwie niewysokiej szatynki. Zgadywałam, że to jest
właśnie mama Zaidy, czyli Patricia Gonzalez. Niepewnie podniosłam
się z kanapy, a Zaida w tym momencie podbiegła do matki,
przytulając się do niej.
- Jesteś już spakowana?
- zapytała kobieta i pogłaskała dziewczynkę po główce.
- Tak - odpowiedziała
uśmiechnięta. - Roxi mi wczoraj pomogła - wskazała na mnie, a
szatynka przeniosła na mnie wzrok. Nie wiedziałam czy mam podejść,
przedstawić się czy tak po prostu stać, ale David chyba zauważył
to moje zmieszanie.
- To jest Roxane, moja
przyjaciółka, a to Patricia, mama Zaidy. - powiedział.
- Miło mi - mruknęłam
cicho i nieśmiało wyciągnęłam w jej stronę dłoń.
- Mnie również -
uśmiechnęła się szeroko i uścisnęła ją.
- To ja pójdę po swój
plecak! - zawołała mała i ruszyła w kierunku schodów. Wszyscy
odprowadziliśmy ją wzrokiem.
- David, odwiozę ją w
niedzielę wieczorem, tak jak ustaliliśmy. - odezwała się
kobieta.
- Jasne - odparł.
- I wszystkiego najlepszego - Patricia poklepała go po plecach. - Staruszku - dodała ze śmiechem.
- I wszystkiego najlepszego - Patricia poklepała go po plecach. - Staruszku - dodała ze śmiechem.
- Ej, ja sobie wypraszam!
- roześmiany pokręcił głową, podszedł do mnie i objął
ramieniem, co z lekka mnie zaskoczyło.
- No co? Do najmłodszych
nie należysz - odpowiedziała mu, bacznie nas obserwując.
- Ale do tych starych,
siwych i wspomagających się laskami też jeszcze nie!
- Jeszcze - puściła do
niego oczko. - Już niedługo będziesz się do nich zaliczał.
- Powiesz tak, kiedy nasza
córka przyjedzie i oznajmi nam cudowną nowinę, że zostaniemy
dziadkami, a na razie cieszmy się młodością - spojrzał na mnie.
- No pewnie. Cieszcie się
sobą - zaśmiała się cicho. - Możecie celebrować twoje urodziny,
a ja zabiorę naszą księżniczkę do siebie.
- Dobry pomysł - wypalił
Villa, a ja automatycznie szturchnęłam go łokciem w żebro i na
dodatek poczułam, że się czerwienię!
- Nie przejmuj się -
machnęła dłonią. - On tylko dużo mówi - spojrzała na nas
znacząco.
- Dobrze wiedzieć -
uniosłam brew i spojrzałam na mężczyznę, a wtedy Zaida zeszła
na dół i stanęła obok Patricii.
- Już możemy jechać -
zakomunikowała nam.
- Pożegnasz się ze mną?
- uśmiechnął się David i przykucnął, rozkładając ręce, a
dziewczynka podbiegła do niego i go przytuliła.
- Będę grzeczna -
wyszczerzyła się, zanim Villa zdążył ponownie otworzyć usta.
- David, nie oszukujmy
się, ona zna wszystkie kwestie już na pamięć - zaśmiała się
Patricia.
- Jestem aż tak
przewidywalny? - westchnął i wrócił do pozycji stojącej.
- Tak, jesteś - kobieta
pokiwała głową, a dziewczynka znów była już przy niej. -
Idziemy? - zapytała.
- Idziemy - mała pokiwała
główką. - Pa tato, pa Roxi! - zawołała do nas z uśmiechem i
pomachała. Obie skierowały się w kierunku wyjścia, a David ruszył
za nimi.
Gdy Patricia wyszła z
Zaidą, David z wielkim uśmiechem na twarzy wrócił do salonu.
Usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem, a ja oparłam głowę o
jego ramię i jak małe dzieci, dokończyliśmy oglądać bajkę,
którą zaczęła dziewczynka. Gdy tylko film się skończył, Villa
wyłączył telewizor, odrzucił pilot na bok, wstając. Zabrał mnie
na ręce i przewiesił sobie przez ramię. Zaczęłam na niego
krzyczeć, ale skapitulowałam, gdy użył argumentu, że 'ma
urodziny i wszystko mu dziś wolno...'
Nie narzekałam, bo nie miałam w
końcu na co. Było jak zawsze, czyli bardzo dobrze!
Wcale nie miałam humoru. Tak od
dwóch dni. Nawet ojciec to zobaczył i zaczął wypytywać, ale bez
problemu zbywałam go głupimi odpowiedziami.
Siedziałam w salonie i
oglądałam telewizję, kiedy usłyszałam, że ktoś wchodzi do
domu.
- Tato? - zawołam,
ściszając głos.
- Nie, to ja - do salonu
weszła Selena. Zapłakana Selena.
- Kochanie, co się stało?
- zapytałam z troską. Siostra usiadła obok mnie, a ja ją mocno do
siebie przytuliłam.
- Rozstałam się z
Lucasem - zapłakała.
- Co, czemu?
- Bo... - załkała i
odsunęła się. Wytarła łzę i spojrzała na mnie. - Bo facetom to
faktycznie chodzi tylko o jedno - powiedziała.
- Normalne, ale co się
stało dokładnie?
- Pokłóciliśmy się o
to... - skrzywiła się. - A jak powiedziałam, że na razie jeszcze
nie chcę, nie jestem chyba gotowa to zaczął być nieprzyjemny.
Najbardziej zabolały słowa, że w domu ma na pęczki lasek, a
przecież byłam z nim cztery miesiące... Już wiem co robił gdy
mówił, że niby tak bardzo za mną tęskni!
- Jaka menda! - pisnęłam.
- Ja mu zaraz coś zrobię!
- Wyjechał już. Nie
kazałam mu już tutaj przyjeżdżać ani dzwonić - oparła głowę
o tył sofy.
- I bardzo dobrze
zrobiłaś. Od początku go nie lubiłam, tak samo Koke -
stwierdziłam. - Nie przejmuj się nim, bo nie był ciebie wart,
naprawdę! Faceci to idioci, mówię ci!
- I ty to mówisz? Ty z
Davidem nie masz na co narzekać.
- Jasne... Też się
pokłóciliśmy - mruknęłam.
- A i to ma związek z
tym, że jak rozmawiałam z ojcem rano to pytał czy wiem dlaczego
ostatnio taka zła chodzisz? - zdziwiła się.
- Tak jakby... Od dwóch
dni. Jestem zła na wszystko - pokręciłam głową.
- Jeżeli dobrze mi
wiadomo to dwa dni temu Villa miał urodziny. Co się stało?
- Najpierw wybraliśmy
Zaidę ze szkoły, spędziliśmy trochę czasu we trójkę, później
Patricia przyjechała po Zaidę i gdy już zostaliśmy sami,
wiadomo... Później się okazało, że pękła...
- Co ci pękło? - zrobiła
wielkie oczy i po chwili zaczęła się śmiać. - W sensie jemu
pękła? - zapytała.
- Tak - uderzyłam się z
otwartej ręki w czoło. - Wszystko było by okej, gdyby nie jego
głupie gatki, że on mógłby mieć taką drugą córkę albo syna.
Pokłóciliśmy się i wyszłam - wzruszyła ramionami. - Pisze i
dzwoni, ale ja go zlewam.
- Serio? Roxi, przecież
sama wiesz jaki jest Villa. Śmiał się tylko.
- Ale mnie nadal to
irytuje - wywróciłam oczami.
- I ubzdurałaś sobie, że
od razu w ciążę mogłaś zajść? - śmiała się.
- Wszystko jest możliwe -
mruknęłam.
- No to będę ciocią
małych Davidziątek - klasnęła w dłonie, po czym oberwała ode
mnie poduszką, ale nadal się śmiała. Choć tyle, że jej się
poprawił humor. Ja też potrafię być uparciuchem. Odezwę się do
Davida dopiero wtedy, gdy upewnię się, że nic nie wymodził.
Ojojoj... małe Davidziątka chętnie widziane! :)
OdpowiedzUsuńRoxie i David to taka słodka para! :*
Czekam na nowość!
NADROBIŁAM! Cieszmy się i radujmy, gdyż Blanaa wraca do komentowania Twoich blogów!
OdpowiedzUsuńMałe Ville by się serio przydały. Tak bardziej by ich połączyli. Bo przecież, oni tak do siebie pasują, że.... no bardzo do siebie pasują!
Pozdrawiam :3
Fajnie by było jakby się pojawiło jakieś dziecko XD
OdpowiedzUsuńZ tymi małymi Davidziątkami mnie zaskoczyłaś, ale pozytywnie. Rozdział jak zwykle cudowny i już nie mogę doczekać się kolejnego. :)
OdpowiedzUsuńBuziaki :*
Paula