poniedziałek, 22 grudnia 2014

13. Małe Davidziątka

  W końcu nadszedł dzień, przez który tak naprawdę tutaj wróciłam. Rocznica śmierci mamy. Do Madrytu przyjechała jej siostra i we czwórkę, czyli ja, ojciec, Selena i ciotka, poszliśmy na grób mojej mamy. Później zjedliśmy obiad w dawnej ulubionej restauracji mojej rodzicielki i wróciliśmy do domu. Popołudnie jakoś zleciało, wieczór też. Gdy ciotka razem z Seleną już wyszły, zabrałam z góry notatnik, mój i mamy. Usiadłam z nim na tarasie. To właśnie w nim zapisywałyśmy wszystkie pomysły na wycieczki, gdzie pojechać i co tam robić. Na jednej ze stron miałam wypisane kolejno państwa i miasta, które chciałam odwiedzić. Niektóre miałam już odhaczone, ponieważ tam już byłam.
   - A to tutaj się schowałaś - usłyszałam pogodny głos ojca. - Proszę bardzo - podał mi kubek z herbem Atletico. Zapach sam mówił za siebie! Gorąca czekolada! Taką zawsze przyrządzał nam gdy byłam mniejsza. Usiadł obok mnie wraz ze swoim kubkiem.
   - Dziękuję - uśmiechnęłam się.
   - Co ty tutaj wynajdujesz już? - wskazał na notatnik.
   - Jak na mnie i tak długo już jestem w Madrycie - powiedziałam. Zabrzmiało to jakbym już chciała wyjeżdżać, a tak naprawdę nie wiem czy chcę... Tak jakoś dobrze jest mi tutaj teraz.
   - Nie strasz mnie, kochanie. Daj mi się dłużej tobą nacieszyć zanim znów gdzieś uciekniesz.
   - Lista jeszcze jest długa - uśmiechnęłam się lekko.
   - Jeszcze zdążysz - machną ręką. - Obiecaj, że zostaniesz w Hiszpanii jeszcze trochę, dobrze? Przynajmniej do świąt albo Nowego Roku!
   - Dobrze, tato - kiwnęłam głową. W sumie to mogłam sobie zrobić małą przerwę pomiędzy podróżowaniem.
   - Naprawdę? - sam się zdziwił. - A dam radę jeszcze wynegocjować to byś już została na stałe? Albo sobie kogoś znalazła! Czasem mogłabyś posłuchać starego ojca!
   - Tato! - przewróciłam oczami. - Wcale nie jesteś stary. Spokojnie mógłbyś jeszcze powyrywać młode laski - pokazałam mu język.
   - Mnie tam młode laski nie potrzebne... - mruknął. - Jedynie co mnie zadowoli to widok szczęśliwych córek. Roxane, powiedz mi co tam z Sel i tym Lucasem? Jej przecież nie będę wypytywał...
   - Chyba dobrze - uśmiechnęłam się. - Czemu pytasz?
   - A bo ten Koke chodzi taki struty odkąd Selena ciągle świergota o tamtym chłopaku.
   - A którego wolałbyś za zięcia? - śmiałam się.
   - No wiesz... Jorge znam od małego i wiem, że nic nie wywinąłby Sel, a po tym Francuzie to nie wiem czego się spodziewać.
   - Z nimi to wszystko wyjdzie w praniu, ale osobiście też wolałabym ją z Koke.
   - I wiesz co? Kiedy mi ty dasz taki powód do namysłu? Bo zacznę myśleć, że Carlos całkowicie obrzydził ci naszą płeć!
   - Przyjdzie czas to będę kogoś miała... Jak będziecie tak wszyscy naciskać to na złość zostanę starą panną - zaśmiałam się.
   - No dobrze, już dobrze - uniósł jedną dłoń, a ja oparłam głowę o jego ramię. Brakowało mi tych czasów kiedy mogłam pomówić z tatą o wszystkim. Teraz też wiem, że mogę, ale... To źle skończyłoby się i dla mnie i dla Guaje.
   
  Przez cały okres który już minął na jaw nie wyszło to co się wyrabia pomiędzy mną i Villą. Na początku ogarnął mnie jakiś niepokój, gdy dowiedziałam się, że Reina to tym wie, ale David zaraz po powrocie zapewnił mnie, że Pepe to Pepe, nic nikomu nie wypapla, ale w naszym towarzystwie będzie sobie używał. Taki typ człowieka.
 Minęło sporo czasu, a ja nie tylko spotykałam się z Davidem dla seksu, a też spędzałam czas z nim i z Zaidą. Tak jak dziś. Guaje zabrał mnie po treningu i razem pojechaliśmy wybrać jego córkę ze szkoły. Był piątek, a popołudniu miała przyjechać po nią Patricia.
 We trójkę udaliśmy się do parku. Pomimo tego, że właśnie zaczynał się grudzień, wszyscy chodzili w kurtkach, to Zaida uparła się iść na plac zabaw. Ona to dopiero była uparciuchem, gorszym niż jej ojciec! Usiadłam z Davidem na ławce nieopodal i przypatrywaliśmy się w ciszy jego córce. W pewnym momencie naciągnęłam rękawy bardziej na dłonie i skuliłam się, bo faktycznie powiewało chłodem. Nie zdziwiłabym się, gdyby miał zaraz spaść pierwszy śnieg.
   - Ale zimno, co? - zapytał David, patrząc na mnie.
   - I to bardzo - skinęłam głową, poprawiając swój kaptur od kurtki.
   - Zwijamy Zaidę i pojedziemy do domu. Napijemy się ciepłej herbaty - uśmiechnął się lekko.
   - Dobry pomysł. Że jej nie jest tam zimno! - jęknęłam i aż na samą myśl przeszły mnie ciarki. 
   - Ona biega, więc jest jej ciepło - mruknął i odszukał ją wzrokiem. - Zaida, chodź! Jedziemy do domu! - zawołał ją.
   - Już?! - mruknęła smutno, gdy przybiegła do nas.
   - Nam jest zimno, słońce - odparł i wstał z ławki. To samo zrobiłam ja.
   - Dobrze, to chodźmy - skinęła główką i złapała za dłoń swojego ojca, a drugą wyciągnęła do mnie. Automatycznie ją złapałam i ruszyliśmy w stronę zaparkowanego samochodu. David przypiął pasami córkę i sam wsiadł do samochodu. Dziewczynka przez całą drogę opowiadała jak razem ze swoją klasą już zaczęli obmyślać jak w tym roku przystroją salę na święta. Była podekscytowana tym wszystkim, ale to jak każde dziecko w tym okresie. Do świąt jeszcze trzy tygodnie, a one już nie mogą doczekać się choinki i prezentów.  
   - A głodna może jesteś? - zapytał Villa, wchodząc do domu.
   - Nie - mała pokręciła główką i od razu ruszyła w kierunku salonu, a ja i David do kuchni, wcześniej odwieszając kurtki na wieszak. Miałam ochotę na gorącą herbatę.
   - Ale masz czerwony nosek - szepnął David i przylgnął do mnie.
   - Bo zmarzłam - zaśmiałam się i oparłam dłonie na jego klatce piersiowej. - Właśnie David! - przypomniałam sobie. - Wszystkiego najlepszego!
   - A dziękuje - puścił do mnie oczko. - Miło, że pamiętałaś - ucałował mój policzek.
   - Ja o takich rzeczach zawsze pamiętam - uśmiechnęłam się.
   - Powiedzmy, że wierzę - wyszczerzył się i delikatnie posadził mnie na blacie. Nalał do czajnika wody i wstawił go na gazówkę.
   - Czemu miałbyś nie wierzyć? - uśmiechnęłam się i obróciłam lekko, otwierając szafkę i wyjmując z niej kubki oraz pudełeczko z torebkami herbaty.
   - A czemu miałbym wierzyć? - spojrzał na mnie.
   - To taka zabawa w odbijanie piłeczki, wiesz? Po prostu uwierz - wzruszyłam ramionami.
   - No i wierzę!
  Chwilę później herbaty były już gotowe i przenieśliśmy się z nimi do salonu, do Zaidy. Gdy tylko skończyliśmy je pić, oglądając z małą jedną z disnejowskich bajek, zadzwonił dzwonek do drzwi. David odstawił kubek na stolik i wstał.
   - Otworzę - powiedział i ruszył w kierunku korytarza. Dwie minuty później pojawił się w kuchni w towarzystwie niewysokiej szatynki. Zgadywałam, że to jest właśnie mama Zaidy, czyli Patricia Gonzalez. Niepewnie podniosłam się z kanapy, a Zaida w tym momencie podbiegła do matki, przytulając się do niej. 
   - Jesteś już spakowana? - zapytała kobieta i pogłaskała dziewczynkę po główce. 
   - Tak - odpowiedziała uśmiechnięta. - Roxi mi wczoraj pomogła - wskazała na mnie, a szatynka przeniosła na mnie wzrok. Nie wiedziałam czy mam podejść, przedstawić się czy tak po prostu stać, ale David chyba zauważył to moje zmieszanie.
   - To jest Roxane, moja przyjaciółka, a to Patricia, mama Zaidy. - powiedział.
   - Miło mi - mruknęłam cicho i nieśmiało wyciągnęłam w jej stronę dłoń.
   - Mnie również - uśmiechnęła się szeroko i uścisnęła ją.
   - To ja pójdę po swój plecak! - zawołała mała i ruszyła w kierunku schodów. Wszyscy odprowadziliśmy ją wzrokiem.
   - David, odwiozę ją w niedzielę wieczorem, tak jak ustaliliśmy. - odezwała się kobieta. 
   - Jasne - odparł.
   - I wszystkiego najlepszego - Patricia poklepała go po plecach. - Staruszku - dodała ze śmiechem.
   - Ej, ja sobie wypraszam! - roześmiany pokręcił głową, podszedł do mnie i objął ramieniem, co z lekka mnie zaskoczyło. 
   - No co? Do najmłodszych nie należysz - odpowiedziała mu, bacznie nas obserwując.
   - Ale do tych starych, siwych i wspomagających się laskami też jeszcze nie! 
   - Jeszcze - puściła do niego oczko. - Już niedługo będziesz się do nich zaliczał.
   - Powiesz tak, kiedy nasza córka przyjedzie i oznajmi nam cudowną nowinę, że zostaniemy dziadkami, a na razie cieszmy się młodością - spojrzał na mnie. 
   - No pewnie. Cieszcie się sobą - zaśmiała się cicho. - Możecie celebrować twoje urodziny, a ja zabiorę naszą księżniczkę do siebie.        
   - Dobry pomysł - wypalił Villa, a ja automatycznie szturchnęłam go łokciem w żebro i na dodatek poczułam, że się czerwienię! 
   - Nie przejmuj się - machnęła dłonią. - On tylko dużo mówi - spojrzała na nas znacząco.     
   - Dobrze wiedzieć - uniosłam brew i spojrzałam na mężczyznę, a wtedy Zaida zeszła na dół i stanęła obok Patricii.  
   - Już możemy jechać - zakomunikowała nam. 
   - Pożegnasz się ze mną? - uśmiechnął się David i przykucnął, rozkładając ręce, a dziewczynka podbiegła do niego i go przytuliła.
   - Będę grzeczna - wyszczerzyła się, zanim Villa zdążył ponownie otworzyć usta. 
   - David, nie oszukujmy się, ona zna wszystkie kwestie już na pamięć - zaśmiała się Patricia. 
   - Jestem aż tak przewidywalny? - westchnął i wrócił do pozycji stojącej.
   - Tak, jesteś - kobieta pokiwała głową, a dziewczynka znów była już przy niej. - Idziemy? - zapytała. 
   - Idziemy - mała pokiwała główką. - Pa tato, pa Roxi! - zawołała do nas z uśmiechem i pomachała. Obie skierowały się w kierunku wyjścia, a David ruszył za nimi.       
   Gdy Patricia wyszła z Zaidą, David z wielkim uśmiechem na twarzy wrócił do salonu. Usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem, a ja oparłam głowę o jego ramię i jak małe dzieci, dokończyliśmy oglądać bajkę, którą zaczęła dziewczynka. Gdy tylko film się skończył, Villa wyłączył telewizor, odrzucił pilot na bok, wstając. Zabrał mnie na ręce i przewiesił sobie przez ramię. Zaczęłam na niego krzyczeć, ale skapitulowałam, gdy użył argumentu, że 'ma urodziny i wszystko mu dziś wolno...'
 Nie narzekałam, bo nie miałam w końcu na co. Było jak zawsze, czyli bardzo dobrze!

  Wcale nie miałam humoru. Tak od dwóch dni. Nawet ojciec to zobaczył i zaczął wypytywać, ale bez problemu zbywałam go głupimi odpowiedziami. 
  Siedziałam w salonie i oglądałam telewizję, kiedy usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. 
   - Tato? - zawołam, ściszając głos. 
   - Nie, to ja - do salonu weszła Selena. Zapłakana Selena. 
   - Kochanie, co się stało? - zapytałam z troską. Siostra usiadła obok mnie, a ja ją mocno do siebie przytuliłam. 
   - Rozstałam się z Lucasem - zapłakała. 
   - Co, czemu? 
   - Bo... - załkała i odsunęła się. Wytarła łzę i spojrzała na mnie. - Bo facetom to faktycznie chodzi tylko o jedno - powiedziała. 
   - Normalne, ale co się stało dokładnie? 
   - Pokłóciliśmy się o to... - skrzywiła się. - A jak powiedziałam, że na razie jeszcze nie chcę, nie jestem chyba gotowa to zaczął być nieprzyjemny. Najbardziej zabolały słowa, że w domu ma na pęczki lasek, a przecież byłam z nim cztery miesiące... Już wiem co robił gdy mówił, że niby tak bardzo za mną tęskni!
   - Jaka menda! - pisnęłam. - Ja mu zaraz coś zrobię! 
   - Wyjechał już. Nie kazałam mu już tutaj przyjeżdżać ani dzwonić - oparła głowę o tył sofy. 
   - I bardzo dobrze zrobiłaś. Od początku go nie lubiłam, tak samo Koke - stwierdziłam. - Nie przejmuj się nim, bo nie był ciebie wart, naprawdę! Faceci to idioci, mówię ci!
   - I ty to mówisz? Ty z Davidem nie masz na co narzekać. 
   - Jasne... Też się pokłóciliśmy - mruknęłam. 
   - A i to ma związek z tym, że jak rozmawiałam z ojcem rano to pytał czy wiem dlaczego ostatnio taka zła chodzisz? - zdziwiła się. 
   - Tak jakby... Od dwóch dni. Jestem zła na wszystko - pokręciłam głową. 
   - Jeżeli dobrze mi wiadomo to dwa dni temu Villa miał urodziny. Co się stało?
   - Najpierw wybraliśmy Zaidę ze szkoły, spędziliśmy trochę czasu we trójkę, później Patricia przyjechała po Zaidę i gdy już zostaliśmy sami, wiadomo... Później się okazało, że pękła... 
   - Co ci pękło? - zrobiła wielkie oczy i po chwili zaczęła się śmiać. - W sensie jemu pękła? - zapytała. 
   - Tak - uderzyłam się z otwartej ręki w czoło. - Wszystko było by okej, gdyby nie jego głupie gatki, że on mógłby mieć taką drugą córkę albo syna. Pokłóciliśmy się i wyszłam - wzruszyła ramionami. - Pisze i dzwoni, ale ja go zlewam. 
   - Serio? Roxi, przecież sama wiesz jaki jest Villa. Śmiał się tylko. 
   - Ale mnie nadal to irytuje - wywróciłam oczami. 
   - I ubzdurałaś sobie, że od razu w ciążę mogłaś zajść? - śmiała się. 
   - Wszystko jest możliwe - mruknęłam. 
   - No to będę ciocią małych Davidziątek - klasnęła w dłonie, po czym oberwała ode mnie poduszką, ale nadal się śmiała. Choć tyle, że jej się poprawił humor. Ja też potrafię być uparciuchem. Odezwę się do Davida dopiero wtedy, gdy upewnię się, że nic nie wymodził.

4 komentarze:

  1. Ojojoj... małe Davidziątka chętnie widziane! :)
    Roxie i David to taka słodka para! :*
    Czekam na nowość!

    OdpowiedzUsuń
  2. NADROBIŁAM! Cieszmy się i radujmy, gdyż Blanaa wraca do komentowania Twoich blogów!
    Małe Ville by się serio przydały. Tak bardziej by ich połączyli. Bo przecież, oni tak do siebie pasują, że.... no bardzo do siebie pasują!
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie by było jakby się pojawiło jakieś dziecko XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tymi małymi Davidziątkami mnie zaskoczyłaś, ale pozytywnie. Rozdział jak zwykle cudowny i już nie mogę doczekać się kolejnego. :)
    Buziaki :*
    Paula

    OdpowiedzUsuń